Ten tekst przeczytasz w 5 min.
ZŁOMBOL 2018 CĂRBUNEȘTI WODZISŁAW ŚLĄSKI
Rumuńskie ciekawostki
Poranek w Cărbunești rozpoczyna się wyjątkowo spokojnie. Budzimy się na parkingu pod szpitalem, a promienie słońca zaglądają przez szyby babci. Przez chwilę zastanawiamy się czy trasa Cărbunești – Wodzisław Ślaski jest w ogóle dzisiaj realna, ale stwierdzamy, że chyba jednak nie. Taki przejazd oznaczałby 1150 km w tym przejazd przez malowniczą Transalpinę.
Po intensywnym dniu poprzednim, w naszych głowach kiełkuje genialny pomysł – świeże pieczywo i jogurt na śniadanie. Wyruszamy więc do centrum miasta, gdzie znajdujemy sklep, robimy tanie zakupy i przy okazji podziwiamy „architektoniczne perełki” romskich królów. Takie widoki to tylko w Rumunii, a my mamy z tego niezły ubaw.
Po śniadaniu decydujemy się odwiedzić lokalną cerkiew. Trafiamy akurat na obrzędy, które z perspektywy naszej rzymskokatolickiej tradycji wydają się dość egzotyczne. Pop z kadzidłem krąży wokół stolika, ludzie przynoszą płody rolne, a w tle chór śpiewa a cappella. Atmosfera jest niesamowita, taka niesamowicie wzniosła, nawet ciężko ją opisać. Niestety po krótkiej obserwacji czas ruszać dalej – przed nami ambitny plan: Transalpina a potem jak najdalej w kierunku Polski.
Przejazd przez Transalpinę
Droga do podnóża Karpat jest spokojna, mija przez malownicze wioski i coraz bardziej przypomina pocztówkę z górskich rejonów. Wraz z każdym kilometrem trasa zaczyna się wznosić, a widoki robią coraz większe wrażenie. Początkowo las zasłania krajobrazy, ale po chwili otwierają się przed nami wspaniałe panoramy. Droga jest szeroka, dobrze oznaczona, po prostu idealna. Z przyspieszonym aparatem zapłonowym kilometry pomału, ale uciekają.
Po krótkim postoju na jednym z parkingów, gdzie zaopatrujemy się w lokalne pamiątki i wyskokowe specjały, ruszamy dalej. Im wyżej, tym piękniej. W pewnym momencie zatrzymujemy się na obiad na który przyrządzamy klasyczne puree ziemniaczane i herbatkę. Takie posiłki, z widokiem na góry, smakują jak najlepsze dania z wykwintnej restauracji. Szybko jednak wracamy na trasę. Na szczycie przełęczy, oznaczonym niewielką tablicą na skale, robimy krótką przerwę na zdjęcia i podziwianie widoków. Mimo temperatury w okolicach zera Marcin pozostaje twardo swoich klapkach bez skarpetek.
Zjazd z przełęczy niesie kolejną niespodziankę – naszą drogę przecina półdzikie stado osłów. Te sympatyczne stworzenia chętnie pozują do zdjęć, ale po krótkim czasie rezygnują z interakcji z nami, ponieważ nie mamy nic do jedzenia. Widoki na trasie są nie do opisania, ale przejazd przez Transalpinę zajmuje nam więcej czasu, niż planowaliśmy. Robi się późne popołudnie, a my wciąż daleko od granicy z Węgrami.
Restpoint, jakiego świat nie widział
Gdy zaczyna doskwierać nam głód, znajdujemy dogodne miejsce w mapach na postój. Trafiamy na absolutne odludzie, gdzie spodziewamy się co najwyżej ławki i kawałka trawy, a znajdujemy… restpoint marzeń. Przygotowane miejsce do gotowania, strumyk z wodą, łóżka i fotele w wiacie, komplet naczyń i sztućców, a nawet drewno do grilla. Byliśmy w takim szoku, że prawie wyrwało nas z butów. U nas coś takiego zniknęłoby w dwa dni, ale tu wszystko stoi nietknięte. Po solidnym posiłku przygotowanym w pięknych okolicznościach przyrody przez naszego mistrza kuchni jedziemy dalej.
Przed granicą z Węgrami trafiamy na gigantyczny korek. Stoimy ponad dwie godziny, pchając babcię na wyłączonym silniku. Cóż chcemy oszczędzać LPG. Kierowcy w autach stojących obok są nieźle tym zszokowani, zwłaszcza że popijamy przy tym piwko 0%. W końcu dochodzimy do kontroli, gdzie pogranicznicy węgierscy zerkają na nas, uśmiechają się i machają ręką, każąc jechać dalej. Gdyby wszystkich tak puszczali, korków by nie było.
Budapeszt i technologia dla czworonogów
Północ. Gaz w babci powoli się kończy, a my wiemy, że przy węgierskich autostradach stacje LPG to rzadkość. Decydujemy się zjechać do Budapesztu, licząc na całodobową stację. Google prowadzi nas po okolicy przez dobre pół godziny, ale w końcu docieramy na miejsce. Tam czeka na nas niespodzianka i to niezwiązana wcale z tankowaniem. Przy stacji stoi automatyczna pralnia dla psów. Serio! Węgierska technologia nas zadziwia do tego stopnia, że stwierdzamy, że w Węgrzy to naprawdę żyją w przyszłości.
Choć zmęczenie daje się we znaki, jedziemy dalej. Słowacja mija bardzo spokojnie, a bliskość Polski dodaje nam energii. Mimo pierwotnych planów postanawiamy nie nocować i pokonać w całości trasę Cărbunești – Wodzisław Ślaski.
Wodzisław Śląski – meta podróży
W końcu o godzinie 7:30 już prawie jak zombie Dojeżdżamy do tablicy Wodzisław Śląski. Docieramy do domu i choć jesteśmy wykończeni to czujemy się szczęśliwi i spełnieni. Złombol 2018 dobiegł końca, a ostatniego dnia pokonaliśmy wydawać by się mogło niemożliwą trasą 1150 km Cărbunești – Wodzisław Ślaski i to jadąc przez Transalpinę.
Możemy zatem dopisać kolejną udaną przygodę do naszej listy. Już teraz wiemy, że spotkamy się na trasie za rok. Nie wiemy jeszcze czy oficjalnie ze Złombolem czy prywatnie w ramach Road to, ale na pewno gdzieś pojedziemy. Złombol 2018 to nasz piąty wspólny wyjazd i powiedzmy że czwarty oficjalny złombol. Ogólnie jednak uznajemy że ten wyjazd był prawie tak dobry jak złombol 2014 czyli nasz pierwszy.